Smaczki Egiptu

Kiedy przyjechałam po raz pierwszy do Egiptu, w 2014 roku,  zamówiłam na śniadanie foul (pastę z fasoli), tamaya (falafel), babaganoug (pasta z opalanego nad ogniem bakłażana) i humus. Po dwóch latach pracy w restauracji bliskowschodniej (z przerwami) i polskim szale na humus nie spodziewałam się zaskoczenia. Okazało się jednak, czy egipski humus jest jakiś taki płynny i gazowany, babaganoug lepiej jeść łyżką niż smarować nim chleb, a tamaya wcale nie jest spalonym na wióry króliczym bobkiem. Zrobiło się ciekawie. Kolejna próba była mniej udana. Po pewnym konercie poszliśmy do restauracji Umm Hasan (Matka Hasana). Była północ, chodziłam na rzęsach, ale kiszki grały marsza więc zamówiłam wszystkiego po trochu. Oprócz wyschniętej kofty, której nie dałam rady przerzuć, dostałam też ryż zawijany w liście winogron, jelita nadziewane tym samym ryżem, mini cukinie nadziewane ryżem, mini bakłażany nadziewane ryżem i mini papryki nadziewane ryżem (mahshi). Kto w tym suchym kraju płaci za wodę na polach ryżowych!? Nie podeszło mi jedzenie z Umm Hasan tak bardzo, że przez 4 miesiące od przeprowadzki jedliśmy tylko pierogi na zmianę z rosołem, spaghetti i kopytkami.

img_20170112_230523
Wiem, że to mahshi z Cairo Kitchen nie wygląda apetycznie, ale przedwczoraj byłam tak głodna, że nie chciało mi się układać ich do InstaFoto. Przepyszne!

 

Choć wszyscy obcokrajowcy zachwycają się tutejszym koshari, ja wolałam zamawiać kurczaka w sosie słodko-kwaśnym z chińskiej sieciówki Peking. Aż do momentu, kiedy zajęta dodatkowymi zajęciami nie ugotowałam obiadu i życie zmusiło mnie, by zamówić koshari z Tahrir. Wtedy zaczęła się moja miłość do tej bomby węglowodanowej.

Co to właściwie koshari?

beznazwy.png
Dokładnie takie koszari jemy co drugi dzień. Zródło: http://www.elmenus.com

 

Koshari to danie przyrządzone z: soczewicy, ciecierzycy, makaronu i ryżu z sosem pomidorowym, octem i czosnkiem. Właściwie to tyle. A nie! Jeszcze prażona cebulka. Magia tkwi w proporcjach, których ja nie znam niestety, i tym, że ogromna porcja kosztuje około 5 PLN.

 

Kolejnym daniem, którego nie znajdziecie w Polsce, a mogłoby się Wam spodobać jest molokhija. Pisałam o niej już tutaj. To zupa z warzywa o zielonych liściach, której nie znajdziecie nigdzie w Polsce. Suszy się je, a potem sieka jak najdrobniej. W międzyczasie gotuje się normalny rosół, dodaje margarynę czosnek i kolendrę, dodaje się molokhiję i wzdycha. Istnieje taka legenda, że nad molokhiją trzeba westchnąć, żeby dobrze smakowała. Nie próbowałam, bo oczywiście nie przygotowywałam jej sama, ale moja teściowa nie wierzy w zabobony a robi najlepszą molokhiję na świecie. Te kupne często są nieźle przesolone, a ta domowa… ech palce lizać. Ta zupa na pewno nie podejdzie nikomu, kto brzydzi się śluzowego jedzenia (chociaż ja w sumie nigdy nie jem grzybów marynowanych z tego powodu).

Coś co wiem, że istnieje, ale nigdy nie próbowałam to… bycze jądra. Egipcjanie bardzo lubią podroby: móżdżk (mokh) i, wątróbkę, flaki(mombar) czy właśnie jądra. Jest taki program na Netflix „Idiota w podróży” w którym Ricky Gervais wysyła swojego niezbyt mądrego kumpla w podróże po świecie, planując jego podróż tak, żeby ten zobaczył odwiedzane kraje z najstraszniejszej albo najobrzydliwszej perspektywy. Kiedy bohater program przyjechał do Egiptu, jednym z jego wyzwań było spróbowanie egipskiej kuchni. Aż miło było popatrzeć, jak zajadał się penisem (lesan) (sic!) i jądrami byka. Oczywiście w międzyczasie dowiedział się, co to jest i mina mu trochę zrzedła. Ja sama nigdy nie próbowałam tych przysmaków. Gdybyście nie podzielali jego zamiłowania do próbowania nowych potraw, to w Egipcie unikajcie makhasy.

makhasy.jpg
Tak, dokładnie to o czym myślicie. Źródło: http://www.scoopempire.com

 

Inne niezbyt smaczne potrawy, które znajdziecie w niektórych egipskich restauracjach to:

Feseekh, czyli zgniła ryba. Nie próbowałam, ale podobno śmierdzi na odległość.

Gawhara, zupa z baraniego łba.

Ostatnia potrawa, którą chcę opisać, to kanapki z wątróbką. Brzmi całkiem normalnie, ale w Alexandrii krążą legendy o pewnej ulicznej budce z kanapkami za 2 funty (50 groszy). Wszyscy zastanawiali się, dlaczego ten biznes z rewelacyjnymi kanapkami nie rozwijał się, dlaczego właściciel nie otworzył kolejnej budki, całej sieci. Pewnego dnia facet zniknął wraz z kanapkami, a na ulicach w tej dzielnicy nagle pojawiło się sporo bezpańskich psów… Morał z tego taki: uważajcie w Egipcie. Możecie zamówić i zasmakować się w mięsie wielbłąda, ale tak na prawdę nigdy nie macie pewności, czy przypadkiem właśnie nie zjedliście zupełnie innego zwierzątka.

Post powstał z inicjatywy Klubu Polki na Obczyźnie, do którego należę. Projekt „Dziwne zwyczaje kulinarne”

 


2 myśli w temacie “Smaczki Egiptu

Dodaj komentarz